Ryo - 2013-03-14 01:12:26

Witam wszystkich bardzo serdecznie, w tych jakże miłych okolicznościach :)

     Zainspirowany kalendarium NCW, postanowiłem przelać swoje wyobrażenie tamtych czasów na elektryczne kartki papieru. Szczególnie zaciekawiły mnie lata 148-151, dlatego wokół nich będzie się działa cała powieść, którą będę wypuszczał w chapterach, tak jak wypuszczana jest manga (ile ja bym dał, żeby móc to narysować, niestety umiem tylko pisać). Zobaczycie tu nie tylko Katsuro i Masaru, ale także najróżniejsze intrygi, życie szarych ludzi, emocje, ważne wybory, SEKS i wiele innych ciekawych rzeczy. Nie ukrywam, że wiąże sporą nadzieję w tej nowelizacji i mam nadzieję, że będzie to mój debiut literacki :D. Pożyjemy zobaczymy, a wy oceńcie sami. Zapraszam.

________________________________________________________________________




Chapter 1
Zima, rok 148.



     Czarna, jak teatralna kurtyna noc, rozświetlana jedynie odblaskiem gwiazd i księżyca, opiewała swym łagodnym mrokiem  postać, stojącą sztywno na murze Posiadłości Lorda Feudalnego. Ów postać, dzierżąca mężnie w swej prawej dłoni halabardę, bezustannie skanowała przestrzeń rysującą się po zewnętrznej stronie muru. Zmęczone, a zarazem zdeterminowane spojrzenie paciorkowatych oczu strażnika świadczyło o tym, iż raczej nic niebezpiecznego nie zagraża dziś Panu Kraju Ognia i można z czystym sumieniem wrócić do swojej kanciapy, gdzie nie ma miejsca ani dla wiatru, wkradającego się między szczeliny pancerza, ani mrozu, podszczypującego do tego stopnia uszy i nos, że te zdawały się należeć do kogoś zupełnie obcego.
     Zima była tego roku naprawdę bezwzględna i nie okazywała litości żadnemu z mieszkańców Południa, a już na pewno nie strażnikom, którzy musieli bronić głów państw bez znaczenia, czy panował letni upał, czy też zimowy mróz. Byli to głównie prości ludzie, jacy zaciągają się by móc zarobić marny grosz, spływający naprawdę skromnym strumieniem, z równie skromnego żołdu, nieodzwierciedlającego swoją sumą ryzyka, wynikającego z bycia osobistą gwardią Lorda. Umrzeć można było każdego dnia, o każdej godzinie. Świadomość, że za chwilę ktoś wbije ci nóż w gardło, a ty nie zdążysz nawet mrugnąć, była naprawdę porażająco przerażająca, aczkolwiek nie miała porównania z tą, która pojawiała się wówczas, gdy człowiek sobie uzmysłowi, iż może stanąć naprzeciw Ninjy. Ninjy! Piekielne słowo, mało kiedy przechodziło przez gardło gwardzisty, który w przeciwieństwie do przedstawiciela tejże „hanzy” umiał jedynie machać halabardą, kataną, a i czasem strzelać z łuku, bądź kuszy. Jak to miało się równać z wydmuchiwaniem ognia z ust, pokrywania oręża błyskawicami, klonowaniu własnego ciała, lub też wzburzania ziemi, tworząc w dowolnym miejscu wzgórze, lub dziurę, ziejącą na kilkanaście sążni w dół. Jak? Nijak. W takiej konfrontacji łatwo zgadnąć, kto był faworytem do pierwszeństwa spoczęcia w grobie, zmieniając swoją śmiercią tylko i wyłącznie statystyki.
     Takie myśli prześladowały Eiichi’ego każdej warty, nawet wówczas, gdy siedział już bezpiecznie w kanciapie, popijając w wolnym rytmie sake, gapiąc się jednocześnie w wesoło trzaskający ogień.  Pomarańczowe światło ziejące z płomieni, padało na jego twarz, podkreślając tym samym twarde rysy twarzy, sprawiając, że czarna broda sięgająca obojczyka, stawała się szara, wyblakła, jakby matowa.  Blizna, biegnąca wzdłuż skroni, aż za ucho, chowała się, przykryta cieniem wysuniętej kości jarzmowej.
     Eiichi zdjął hełm, wypełniony od wewnątrz gęstym, szarym futrem, położył go na ławie przed którą siedział. Przegarnął długie włosy; przez chwilę chwycił je, jakby chciał je związać w kuc, lecz za moment pozwolił im rozpuścić się na szerokich ramionach, przyozdobionych pokaźnymi naramiennikami.
     Nie był sam, o czym przypomniało mu zgrzytnięcie zbroi, dobiegające gdzieś z kąta kanciapy, niewidocznej pod przykryciem obszernego i gęstego cienia. 
     - Zimno, co? – zapytał niski, melodyjny głos, doskonale znany Eiichi’emu.
     - Ano zimno – odparł gwardzista, nie odrywając wzroku od paleniska, którego ciepło zdawało się mu być o wiele atrakcyjniejsze, niźli zimny i ciemny kąt.
     Nastała głucha cisza, którą przerywało jedynie trzaskanie płomieni i bulgotanie sake w butelce, co chwila przytykanej i odrywanej od ust Eiichi’ego. Ciepło alkoholu miło ogrzewało przełyk i żołądek, wzbudzając pożądane dreszcze i subtelne zamulenie, pozwalające płynąć swobodnie myślom.
     Głos z kąta ponownie zabrzmiał, przysiągłbyś, w drżącej tonacji.
     - Boję się.
     Eiichi nareszcie spojrzał w kąt.
     - Czego? – zapytał, udając obojętny ton, choć w rzeczywistości on sam miał dziwnie nieprzyjemne przeczucie, nie dające mu spokoju.
     - Wojny – odparł głos, a zbroja jego właściciela zazgrzytała. Gwardzista z kąta podniósł się, wszedł niepewnie w krąg światła, usiadł obok Eiichi’ego. Był młody, miał maksymalnie szesnaście lat, choć dało się zauważyć, że goli się już regularnie. Doprawdy, dorastanie w tych czasach przebiegało nadzwyczaj błyskawicznie.
     - Klany Ninja rosną w siłę – podjął na nowo chłopak, skubiąc metalowe ćwieki na rękawicy. – A wojna to tylko formalność, powiadam Ci. Kto wie, czy jutro nie przyjdzie się nam obudzić w pożodze ognia z ich plugawych pysków. Lord prowadzi nas ku zgubie – podniósł nieznacznie głos, na co Eiichi rzucił mu upominające spojrzenie. Nie wiadomo, gdzie mogły się czaić wścibskie uszy, czekające tylko na informacje, które można przekazać za całkiem ciekawe wynagrodzenie – Od dwunastu lat, odkąd Kraj Ognia ma monopol na żywność, żyjemy w ciągłym napięciu. W każdej chwili jest możliwa inwazja.
     - Mówią, że Klan Senju stoi za nami murem, a my jesteśmy mocarstwem. Nie ma się czego obawiać.
     - Ha! Słyszałem plotki o tym ich, pożal się Boże liderze. Podobno straszna pijaczyna – splunął do kominka, ślina zasyczała pożerana przez płomienie. – Jak on się zwie? Katserro?
     - Katsuro – poprawił Eiichi, ziewając ze znużeniem. Jeśli się nie mylił, to za jakąś godzinę miał nadejść świt – Idź już spać Yoguro, zaczynasz pieprzyć od rzeczy. Zastanów się lepiej nad…
     Nie dokończył. Kanciapa, w której siedziała dwójka gwardzistów, zatrzęsła się z niewyobrażalnym łomotem. Eiichi zdążył jedynie zobaczyć, jak niedopita butelka sake przewraca się ze stolika i rozbija o ziemię, a później już ciężar stropu, który zwalił się mu na głowę, przyćmił cały świat.

www.zaradnych.pun.pl www.life-of-shinobi.pun.pl www.mysims2.pun.pl www.san-news.pun.pl www.anubar.pun.pl