Ryo - 2013-03-15 21:32:44

Chapter 2
    Rok 148, Zima.
    Prowincja Ta na Kuni



     Deszcz siąpił niemiłosiernie. Spośród kłębów ciemno granatowych chmurzysk, lało się przeraźliwie obficie. Karawana, ciągnięta przez dwójkę osiłków, zakopywała się co chwila w grząskim błocie, wyglądając jak tonący statek pośród wzburzonych mórz. Ogromne karczycha zaprzęgniętych mężczyzn napinały się w niewyobrażalnym wysiłku. Zdawało się, że zaraz pękną i zaleją mokrą ziemię olejem ich zmechanizowanych ciał.  Wszak gdy jedno z kół karawany zatopiło się w grudzie błotnistego mułu, nawet ich siła nie mogła pomóc. Najpierw stękali, później zaczęli warczeć, sprawiając, że ich buty zapadały się co raz mocniej. Na koniec zaczęli już krzyczeć, ciągnąc za bele powrozu z całych, możliwie zebranych sił, pokrywając swe ciało nienaturalną czerwienią. Wszystko na nic. Utknęli.
     Siedząca na wilczych plecach postać, będąca na czele całej kompanii, obróciła się wraz ze swym wierzchowcem, w stronę źródła nagłego zamieszania. Oceniła całą sytuację ukrytym spod kaptura płaszcza wzrokiem, coś cmoknęła, wykonała dziwaczny gest. Osiłki najwyraźniej go zrozumiały, albowiem puściły powróz, kierując się niepewnie w stronę tajemniczego jegomościa. Początkowo zdawało się, że omijają co większe kałużę, później jednak nie było wątpliwości, że to wilk wielkości konia, budzi w nich strach i bojaźń przed rychłą śmiercią.
     - Co się stało? – zapytał jeździec. Głos miał pewny i silny, ewidentnie należący do mężczyzny.
     Jeden z osiłków otworzył usta, aby coś powiedzieć, zamarł natychmiast, gdy wilk zawarczał. Zasłonił się odruchowo rękoma, zajęczał przerażony.
     – Cichaj Yaruga, cichaj… - uspakajał jeździec, głaszcząc kark bestii, zatapiając swe długie palce w jej puszystej sierści. Wilk usłuchał, odsunął łeb. Zamlaskał.
     Osiłek tym samym zyskał nieco odwagi, odsłaniając się, lecz wciąż nie odrywając wzroku od czegoś co nazwano Yarugą. Trwało to dobrą chwilę, kiedy wreszcie spojrzał na osobę, która na tym czymś siedziała.
     - Panie, chyba utknelim… błoto po kalana, wóz nie pójdzie dalej.
     Drugi mu zawtórował.
     - Nie ma szans, dalej nie pójdziem, panie Sasagawa. Chyba że… - nie dokończył, udał zamyślonego. Udał, albowiem taka czynność była mu zupełnie obca.
     - Chyba, że co? – warknął ten nazwany Sasagawą, czując, że resztki jego cierpliwości zaczynają kruszeć i ulatywać w postaci pyłu zniecierpliwienia.
     - Wóz dalej nie pójdzie, ale dzieciaki możem wziąć na ksita. To tylko trójka, sam bym je nawet dźwignął.
     Sasagawa wyprostował się w siodle, spojrzał na kryty wóz, z którego woda ściekała kaskadą strumieni. Nienaturalnie wykrzywiona karawana, gdzie jedno z kół zapadło się niemalże na całą średnicę, dała tym samym bezapelacyjny znak, że – jak to ujął zgrabnie jeden z osiłków – dalej nie pójdziem.
     Mężczyzna spojrzał niechętnie na dwójkę legendarnych braci – Zekkoku i Hasame – ledwie powstrzymując się od splunięcia. Ich wynajęcie znacznie uszczupliło mu sakwę, a jak do tej pory, legendarność braci była jedynie zapewnieniem wąsatego ciula z karczmy, którego preferencje także stały pod znakiem zapytania.
     -  Za mocno leje. Dzieci i tak są schorowane, a takie przemoknięcie może je zabić.
     - One ponoć z klanów jakichś są, to pewno i bardziej odporne – zarechotał obrzydliwie Zekkoku, a siedzący ponad nim jeździec, uderzył piętą bok Yarugi. Wilk, czując wytresowany impuls od swojego Pana, zareagował tak jak ten sobie życzył. Podsunął łeb pod łysą głowę żartującego, wywalił kły, z których ten najdłuższy miał długość równą długości twarzy łysego wyrwidęba. Tylko i wyłącznie szarpnięcie uzdy przez Sasagawę, sprawiło, że ten wciąż ją posiadał.
     - Nie życzę sobie takich żartów. Ostatni raz coś takiego toleruję – uniósł głowę ku niebu, pozwolił by deszcz obmył mu twarz. Twarz pokrytą bruzdami, zniekształconą oparzeliną. Twarz brzydką i… twarz smutną – Rozbijamy obóz – zdecydował, ponownie kieruj swój wzrok na braci – Dzieci niech dalej siedzą w wozie, tam są bezpieczne.
     - Ależ Panie! – zawołał Hasame nieco drżącym głosem, widząc jak głowa wilka drgnęła nerwowo – Toż zima jest, nie chybi zamarzniem w nocy!
     Chcąc nie chcąc, Sasagawa musiał mu przyznać rację. Woda po ulewie, ściśnięta nocnym mrozem – zamarznie - a oni już na pewno się stąd nie wydostaną. Problem w tym, że było to jedyne wyjście, no bo przecież „dalej nie pójdziem”.
     Yaruga szczeknął, osiłki odskoczyły, nie wiedząc co się dzieje. Bestia, zwaliła się na ziemię, w kolejnym wytresowanym impulsie, ratując tym samym swego Pana przed niechybną śmiercią. Dwójka braci nie miała tego szczęścia.
     Od strony lasu, który niósł się po ich lewej stronie, coś zaświszczało, pozostając niewidocznym w szarej ścianie ulewy. Zakkaku zwalił się na ziemię, zajęczał. Z głowy wystawał mu topór, na którego ostrzu malował się symbol klanu Ayatsuri. Drugi topór z identycznym inkaustem, zatopił się w kolanie Hasame, zawodzącego teraz na całe gardło. Metal zmiażdżył mu cały staw kolanowy lewej nogi, wykręcając ją pod nienaturalnym kątem. Topór przeznaczony dla Sasagawy, przeleciał cal od jego głowy, w porę machniętą przez gwałtowny rzut psa na ziemię.
     Yaruga zerwał się z powrotem na cztery łapy. Pomknął w stronę karawany, sadząc gigantyczne susy, orając ziemię olbrzymimi pazurami. Był szybki jak błyskawica, nie pozwalał się sięgnąć żadnym z wrogich ostrzy, których asortyment rozciągał się od toporów, po przez senbon, a skończywszy na shurikenach, którego jeden z egzemplarzy musnął twarz Sasagawy, rozcinając zabliźnioną oparzelinę. Mężczyzna zasyczał, szybko jednak zapomniał o krwi ściekającej po policzku, widząc „coś” co szło od strony lasu. Armia „czegoś”, co przypominało mu karykatury ludzi. Pokraczne istoty, idące sztywnym, acz szybkim marszem, klekoczące w przeraźliwej pieśni bojowej.
     Pies szczeknął, hamując z poślizgiem przed wozem. Ruchem swej wielgaśnej szczęki, wyłamał drzwi. Z dziury, ziejącej po usunięciu sporego fragmentu drzewca,  patrzyły na nich trzy pary małych, wyraszonych oczu…
     - Dotarliśmy? – zapytał chłopięcy głosik, na barwę którego mężczyznę przeszło stado, dreszczy-pająków.
     - Nie Sugimoto, nie dotarliśmy – odparł, nie siląc się nawet na słabe kłamstwo. I tak jak przewidywał, twarz małego - mającego ledwie osiem lat - członka klanu Namikaze, posmutniała…

www.dragonballunbound.pun.pl www.vampire-diaries.pun.pl www.mounds.pun.pl www.zakon-zywiolow.pun.pl www.bestwin.pun.pl