Kuroi Inu - 2015-03-18 13:45:44

Witajcie moi mili. W temacie tym mam zamiar chwalić się moimi pracami z kanonu opowieści niesamowitych i grozy. Jeżeli uda wam się dotrwać do końca i nie żałujecie mi literek proszę zostawcie komentarz. No i jeżeli będzie się podobało będę miał motywację by częściej pisać i wrzucać więcej ;D


  Na początek chciałbym zaprezentować taki mały tekścik z gatunku opowieści niesamowitych. Frazes ten jest pewnie dobrze znany tym, którzy wiedzą kim był Edgar Alan Poe... Cóż pozostaje mi zaprosić was do lektury ;)

 

Odmienna perspektywa

 
       Nazywam się de Renivier, imię pozwolę sobie pominąć milczeniem, gdyż dla historii, którą to chcę przedstawić nie ma ono żadnego znaczenia. Sam też wolę go unikać gdyż plebejski jego wydźwięk rani na domiar me uszy i powoduje nieopisaną żałość , iż mym rodzicielom brak było jakiejkolwiek wyobraźni nazewniczej, choć matka moja uchodziła, a przynajmniej chciała uchodzić za poetkę.  Z nazwiskiem mym powinniście być już osłuchani ponieważ, pełno na wyspach jak i kontynencie wzmianek o nim jako o nazwisku prześwietnym, określającym ród znakomity, pełny artystów, strategów jak i uczonych dziedzin nauk wszelakich. Ja też chcąc być niezgorszy, obrałem drogę badacza dziedzin filozoficznych, co pożal się Boże zaprowadziło mnie do tego na wpół katatonicznego stanu, w którym się obecnie znajduję. Historia moja obrazuje, iż w  dziedzinach tych nie jest zawarta żadna krztyna dobrotliwości, a prowadzą one jedynie do zguby śmiałka, który ma czelność wkroczyć do świata tych mistycznych gdybań, dyrdymałów i kocobołów nazywanych przez ludzi niespełna umysłu mądrościami i prawdami absolutnymi. Nie chcę tutaj spierać się z wami i wysuwać co lepszych argumentów, gdyż zmieniania zdania waszego nie jest w żadnym razie moim zamiarem i jest mi z goła obojętne czy przyznacie mi racje czy może uznacie mnie za człowieka niespełna rozumu, przy czym nie rozminęlibyście się zbytnio z prawdą bo sam się teraz za takowego uważam.
     Studia me minęły w początkowo miłej atmosferze. Nie byłem jednak tak pilnym uczniem jak chciałem być, głównie z tego powodu, iż sam wolałem analizować poznany materiał pod wpływem wszelakich opiatów doprawionych mocnym ale i choć w śród mych szlachetnie urodzonych przyjaciół trunek ten uchodził za prosty i godny zwyczajnego chłopstwa, ja nie przejmowałem się tym, bukiet gorzkiego chmielu i godna klejnotów bursztynowa barwa były dla mnie po stokroć bardziej wartościowe niż słodkawy smak wina gronowego. Tak, więc będąc już upojonym i ogłuszonym opium, które to niczym tarcza broniła mnie od plugawego świata poddawałem pod analizę i wątpliwość dzieła mistrzów takich jak Francouis-Marie Arouet, Brauch Spinoza czy Rene Descarte. Pisałem później z mych przemyśleń nad wyraz obszerne eseje, gdzie wykazywałem omyłki tychże i zaznaczałem własne poprawki co do ich światopoglądów. Mą wielogodzinną pracę składałem  na ręce rektorów mej katedry, ci jednak byli zbyt pochłonięci życiem doczesnym i drakońską szkolną ustawą by dostrzec poprawność mego wnioskowania, tak więc po kilku miesiącach opuściłem uniwersytet będąc oburzony, iż jestem wyśmiewany i szykanowany na forum wykładów jak i czasopism studenckich. Uznając przy tym mych mentorów i współ studentów, za małostkowych i niegodnych oglądania mojego geniuszu.
  Miast wrócić do domu udałem się do przybytku mej przyjaciółki jeszcze z czasów dzieciństwa Madlen Mirabeu, której to ojciec też z resztą był pracownikiem instytucji oświaty. Wykładał on słowem i nie rzadziej rózgą, wiedzę z astronomii obecnej tępej młodzieży. Z powodu wręcz niebywałego pracy nawału przy kształtowaniu młodych umysłów nie często bywał w swym domostwie pozostawiając Madlen jego dobytek we władaniu. Ona zaś posiadając podobne skłonności do moich poczynała sobie jeszcze lepiej, niż ja to miałem kiedykolwiek w zamyśle. Gości, zabaw i dysput nie było końca, a urywały się one tylko wtedy na krótki czas gdy rodziciel jej najczęściej w podłym nastroju zaprawionym winem wracał do domu.  Zwykle z dzieł swej córki nie był zadowolony lżył nas najgorszymi obelgami obrzucając pogardliwym spojrzeniem swych niebieskich oczu . Nie był też zadowolony z jakichkolwiek naszych prac i rozważań, wróżąc nam zawsze bardziej rynsztok niż oksfordzkie salony. Jednak nic więcej z tym szczególnego nie czynił i gdy tylko przekraczał próg domu, zamienialiśmy go na powrót w ogród rozkoszy ziemskich. Praca nasza osiągnęła apogeum gdy Pan Mirabeu nie gościł już u siebie od dobrych dwóch lat i trzech miesięcy. Przez czas ten prawie cały spisywaliśmy z Madlen nasze spostrzeżenia i wywody, torując sobie naszymi światłymi umysłami drogę do uznania naszego geniuszu przez świat naukowy. Miało się to dokonać poprzez odkrycie prawdziwej istoty, która to stoi za wszelką wszechrzeczą, słowami dwoma prawdą absolutną. O ile mnie zależało na naszych odkryciach do tego stopnia, że nawet zrezygnowałem w większej mierze z uciech cielesnych, Madlen zdała się zachorować na tym punkcie. Stała się nad wyraz blada i nawet ulubione trunki nie przysparzały jej już rumieńców, straciła już nawet ochotę na wszelakie płciowe kontakty, które to z sobą odbywaliśmy od czasu do czasu, zajmując się teraz jedynie księgami. Choroba jej objawiała się w typowym dla uchybień neurotycznych drżeniu warg, a także w ogólnym roztargnieniu. Czasem nie miała nawet możności skończyć własnej myśli przerywając ją w ćwierci lub w połowie i wracając do punktu wyjścia, świadcząc o swej bezmyślności i braku poprawnego rozumowania, mimo mych zapewnień, iż w jej wnioski w żadnej mierze nie urągają logice. Kompulsywnie powracające przeświadczenie o jej niewiedzy i braku inteligencji odpowiedniej do zrealizowania naszego działa przyprawiały ją o ataki histerii kończących się najczęściej katalepsją osiągającą pozór śmierci. Lekarze rozkładali ręce, jednak ta wybudzała się po około dwóch dniach zrywając się i pędząc szaleńczą szarżą wpierw do karafki z winem, a później do ksiąg i pergaminów. Na nic się zdały me usilne błagania by zaprzestała tych czynności i choćby z powodów własnego zdrowia, a nie ze względu na to, że prosi ją to jej przyjaciel. Podobne sytuacje kończyły się najczęściej obrzuceniem mnie obelgami i siarczystym policzkiem, który choć nie był tak bolesny na ciele w sposób okrutny ranił mą dumę.
   Nie widząc już innego wyjścia z tej patowej sytuacji słałem listy do jej ojca z panicznymi prośbami o pomoc, te jednak zawsze pozostawały bez responsu. Już później widząc u siebie pierwsze objawy obłędu, który to udzielił mi się od mej przyjaciółki, choć objawiał się zgoła inaczej, zamknąłem się w komnacie gdzie oddałem się uciechom alkoholu, w postaci czerwonego słodkiego wina, którego tak przecież nie znosiłem. Spowodowane to było tym, iż moja aktywność psychoruchowa spadła do poziomu godnego pożałowania, przez okoliczność, którą wyżej wymieniłem, a spory zapas tego trunku znajdował się akurat najbliżej pod ręką.
      W komnacie swej w stanie praktycznie nieprzytomnym pozostawałem przez dni trzy, a przynajmniej tak z mych kalkulacji wynikało. Jednak kurację można było uznać za skuteczną gdyż wreszcie przemogłem się by wrócić na łono świata. Wziąwszy, więc kielich do połowy już opróżniony wyległem na korytarz i ruszyłem chwiejnym krokiem w kierunku salonu. Jakież to grozy uświadczyłem gdy zobaczyłem leżące na balustradzie ciało Pana Mirabeu. Widać było na jego powierzchni kilkanaście ran kłutych zadanych najprawdopodobniej nożem do otwierania listów. Głowa była dziwnie odchylona do tyłu, a z twarzy jego ziały puste zalane krwią oczodoły. Miałem już rzucić się do panicznej ucieczki, kiedy przyszło mi na myśl, że padłem właśnie ofiarą krotochwili umysłu zwanej delirium tremens. Wziąłem parę głębokich oddechów i uśmiechnąłem się sam do siebie by dodać sobie otuchy, widok ten powinien zniknąć niedługo po tym jak dostarczę do swego krwiobiegu dostatecznie dużo płynów górnej fermentacji, które to czekały na mnie w piwniczce.  Zszedłem po schodach bacząc by koordynacja ruchowa mnie nie zawiodła i w tym właśnie momencie ujrzałem koszmar, który odmienił na zawsze moje jestestwo. Na poręczy zduszona śmiertelnym węzłem wisiała Madlen, zdusiłem krzyk w gardle i wbiegłem na balustradę chcąc panicznie wciągnąć ją na górę. Zamiar ten jednak udał mi się dopiero po jakimś czasie a gdy wreszcie tego dokonałem, zorientowałem się, że ściska w ręku kartkę. Napis na niej głosił „Nie mogę spojrzeć na świat z odmiennej  perspektywy”.  Spojrzałem z ciężkim sercem po raz ostatni w życiu na jej twarz. Twarz całą zalaną krwią, gdzie miast zielonych oczu tkwiły niebieskie.

Ps: To taka mała próbka, jak będzie zainteresowanie będę rozpisywał się bardziej ;D

www.bramkarstwo.pun.pl www.rpgcity.pun.pl www.gromsosnowica.pun.pl www.priv-m2.pun.pl www.pomocni2.pun.pl