Przyszedłem, a raczej dowlokłem się do szatni uczestników. Beznamiętnym, wręcz otumanionym wzrokiem ogarnąłem osoby stojące w pomieszczeniu. Nie umiałem odróżnić twarzy żadnej z nich, a w tamtej chwili najbardziej zależało mi na odnalezieniu medyka. Skupiając się do granic możliwości, udało mi się wyłowić go spośród wszystkich obecnych.
-Pomóż mi, proszę - wyszeptałem wyraźnym trudem, jakby były to moje ostatnie słowa. Przed oczami pojawiły się czarne kropki, powiększające się coraz bardziej i bardziej, z czasem przemieniły się w czarne plamy, aż w końcu zaćmiły cały wzrok.
Mimowolnie osunąłem się na pierwszą pryczę w pobliżu, podejrzewałem, że tylko to uratowało mnie od zemdlenia. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak poważne były rany odniesione w zakończonym już pojedynku. Wygrałem- doszło do mnie. Ta myśl spowodowała uczucie miłego ciepła wewnątrz mnie, nie spodziewałem się, że uda mi się wyjść zwycięsko z tego pojedynku.
Obudziłem się w swoim łóżku, czując się znakomicie. Nie przypuszczałem, że zdolności medyków ninja stoją na tak zaawansowanym poziomie, ale nie było się przecież czemu dziwić- w końcu zostali powołani tylko ci najlepsi.
Zerwałem się z łóżka jak porażony. Wiedziałem, że kolejny etap miał lada chwila się rozpocząć, toteż nie chciałem, by mój oponent musiał zbyt długo na mnie czekać. Nie chciałem jednak być nieodpowiednio przygotowany, toteż przejrzałem cały swój ekwipunek. Widząc, że nie był on kompletny, pognałem co sił ku namiotowi handlowemu, by uzupełnić zapasy.
[z/t -> Namiot handlowy]
Offline
Obudził się. Fala słońca, przebijająca się przez wschodnią okiennice szatni, zalała jego twarz, sprawiając, że czerń, którą widział pod powieką, stała się złocista i jaskrawa, uciążliwa i namolna zarazem, niczym poranna mucha, kochająca siadać na nosie, gdy jest się w najprzyjemniejszej fazie snu. Zdecydował się więc na otwarcie powieki, częstując swą skurczoną źrenicę dawką oślepiającego światła, które o mały włos nie wywróciło całej gałki ocznej na opak, bezpośrednio w głąb czaszki.
Jednooki nie ruszył się w pierwszej, ani też w drugiej chwili. Leżał nieruchomo, na wznak, jak oszroniałe zwłoki zalegające w kostnicy. Nadal czuł na sobie dotyk ubrania, tego samego, co przed rozpoczęciem pojedynku. Na biodrach wciąż zalegał pasek od torby, tak samo niewygodny, jak uprzednio. Mimowolnie skurczył prawy policzek, upewniając się, czy opaska na oko jest tam, gdzie być powinna. Potem zaś zaczął nasłuchiwać, intensywnie sprawdzać, czy jest w pomieszczeniu sam, czy też może ktoś krząta się nieopodal. Nie chciał wszczynać bójek, nie w głowie mu to było na ten moment - jedyne czego pragnął, to wymknąć się stąd pozostając niezauważonym.
Doskonale wiedział, że to niemożliwe.
Nareszcie doszedł do przemożnego wniosku, że ma to gdzieś. A niech patrzą, proszę bardzo! Oto wstaje jeden z faworytów, który nagle zasłabł i runął na ziemię, jak kura, której podcięto skrzydła. Nie miał bladego pojęcia dlaczego wtedy zasłabł, dlaczego trzeźwe i rześkie spojrzenie zostało w jednej chwili zastąpione czarną, nieprzeniknioną kotarą, przepuszczającą w stłumionym filtrze dźwięki z zewnątrz. Powoli i konsekwentnie docierało do niego, co się stało i gdzie leżała przyczyna.
Ktoś chciał go ośmieszyć.
Podniósł się z łóżka i nie spiesząc się wcale, przeszedł do pozycji siedzącej, pozwalając swym nogom, wciąż obutych w obuwie, dotknąć posadzki. Zaparł kościste łokcie o kolana, a palce u dłoni zatopił w swej zmierzwionej, czarnej czuprynie. Myślał. Długo i intensywnie myślał nad tym co było, co jest i co się w stanie. W jednej chwili, w jednym krótkim , zdawać by się mogło, momencie, podejmował ważne dla ludzkości decyzje.
I nareszcie podjął.
- Obudziliście smoka z Baigai - powiedział sam do siebie. - Obudziliście gniew kogoś, kogo budzić nie należy. Naraziliście się, mając nadzieję, że ten nie dostrzeże mrówek pod swą kryształową powieką. Że zapomni i odejdzie, pogrążając się w zapomnieniu. Ale Smok z Baigai nie zapomina - on jedynie wzbija się w powietrze, chowając za płaszczem mlecznych obłoków, gdzie nie widzi go wścibskie oko. Tam zaś zbiera siły, by później zniżyć lot, spikować w dół, rażąc krainy w swym matczynym ogniu, stając się panem perzyny i popiołów…
Wstał i wyszedł. Do domu, na kryształowym smoku.
[z/t -> Sashikan -> Miasto]
Offline
Wyrzutek
Yoshi jako członek grupy białych, po udanym pojedynku półfinałowym dotarł do namiotu uczestników, by tam medycy zajęli się jego ranami. Swoje ciało położył na jednym z najbliższych, wolnych łóżek. Ranami jakie odniósł to tylko powierzchowne zadrapanie na dłoni. Ręki której użył do przebicia się przez wachlarz przeciwnika. Jeszcze wchodząc do namiotu, schował swe ostrze do pochwy, a pigułki jakie wcześniej zażył przestały działać. Był padnięty, potrzebował pomocy medycznej. Gestem ręki, która ówcześnie dzierżawiła ostrze przywołał do siebie lekarzy, lekko uśmiechając się i prosząc o opatrzenie.
Wiedział także, że lada moment zaczyna się półfinał, iż Ayamaru właśnie skończył swój półfinałowy pojedynek, jeszcze przed Yoshi'm, oznacza to, że za swojego przeciwnika nie będzie miał za bardzo silnej postaci, lecz bardzo inteligentnej i sprytnej, oby kolejny pojedynek, okazał się tak samo widowiskowy jak poprzedni.
Offline
Strażnicy
Medycy już czekali od dłuższego czasu na przybycie ostatnich półfinalistów. Gdy tylko Yoshi znalazł się w szatni od razu znaleźli się przy nim. Szybko przetransportowali go do kącika, gdzie mieli całą swoją aparaturę i rozpoczęli rozpoznanie. Mimo, że obrażenia, które otrzymał w czasie walki nie zagrażały jego życiu to jednak spieszyli się oni, gdyż już za chwilę rozpoczną się oba finały. Szybko opatrzyli ciało Wyrzutka i założyli gdzieniegdzie bandaże (głównie dłonie), następnie pozostawili chłopaka samego. Powinien on jeszcze chwilę poleżeć na łóżku, żeby odpocząć przed trudami ostatniej walki w tym męczących dla wszystkich turnieju.
Offline
Zaginiony
Anamari wszedł do szatni. Gdzieś w koncie leżał Yoshi, najwyraźniej nieco poturbowany. Chłopak nie przejmował się tym zbytnio. Mimo to zwrócił się do swojego niedawnego przeciwnika.
- Gratuluję wygranej. No i jeszcze powodzenia w finale. - skończył mu gratulować, a następnie stworzył trzy klony. Dwa z nich natychmiast opuściły szatnie i udał się na arenę. Trzeci natomiast usiadł na jednym z łóżek, w sumie w tej chwili uczestników zostało już tylko kilku, więc większość łóżek było wolnych, więc nic nie stało na przeszkodzi by chłopak zajął dwa. Nim oryginał położył się na łóżku, by zasnąć i zregenerować utraconą chakrę, zwrócił się jeszcze raz do Yoshiego.
- I żeby było jasne, nie mam do ciebie żadnej urazy. Niestety ja także muszę odpocząć przed moją ostatnią walką, dlatego posłałem klona, by przyglądał się twojej walce, po za tym jeszcze jeden jest tu jakbyś chciał ze mną porozmawiać. - Uśmiechnął się lekko, co zdarzało mu się dość rzadko, a następnie położył się na jednym z łóżek i zasnął.
[zt dwa klony -----> Trybuny]
Offline
Wyrzutek
Yoshi leżał sobie na łóżku i jedynymi jego ranami to było jakieś zadrapanie na dłoni od przebicia się przez powiększony wachlarz przeciwnika. Wszystkie wcześniejsze rany zagoił w ciągu sekundy, co świadczyło o jego niemałych umiejętnościach. Medycy przybyli oraz używając medycznej chakry odpracowali wyrzutkowi dłoń w kilka minut. Położył się jeszcze jednak na łóżku, by chwilkę odpocząć, przymrużając swe oczy. W tym momencie do namiotu weszła jeszcze jedna osoba, dawny przeciwnik Yoshi'ego. Odezwał się, po czym zajął jedno z posłań.
- Rozumiem, jednak nie potrzebuję wiedzieć czy czujesz do mnie jakąś urazę czy także nie. Mamy wspólnego przywódcę dlatego nie mogłem Cię zabić, do tego ta osoba jest także moim mistrzem, nie chciałbym by Shinsaku później był zawiedziony, iż zraniłem osobę z mego rodu. Co prawda musiałem się trochę zmachać by do ciebie dotrzeć, jednak wystarczyło otwarcie tylko dwóch bram, nie poszedłem mimo wszystko na całość. - Powiedział bardzo spokojnym głosem, zaczynając wstawać i przygotowywać się do wyjścia na mecz finałowy. - Powodzenia tobie na twej ostatniej walce, ja pójdę w końcu wygrać ten finał, by następnie móc udać się ze swym mistrzem na wyprawę. Rozmawiać niestety nie mam czasu.
I takim sposobem opuścił namiot uczestników, swe kroki kierując w stronę areny, na której to odbyć miała się ostateczna rozgrywka. Nie potrzebne było Yoshi'emu szczęście czy także dobra passa, w tym turnieju praktycznie nie kiwną palcem, by zgarnąć dla siebie należyty puchar.
[z/t -> Ayamaru vs Yoshi]
Offline
Obudziłam się w momencie kiedy pielęgniarka opatrywała mi już wyleczoną nogę, druga była już opatrzona. Usiadłam co spowodowało u mnie zawrót głowy. Spojrzałam w górę próbując sobie przypomnieć jak trafiłam do punktu medycznego. A tak walczyłam z Naną i coś mi się wydaje, że niezbyt się popisałam. No cóż czas wyruszyć trenować. Pielęgniarka powiedziała abym zeszła z stołu trzymając się jej ramienia.
Zrobiłam co chciała, zapewne musiała sprawdzić, czy potrafię stanąć na nogach. Na spokojnie udało mi się stanąć bez żadnych problemów. Uśmiechnęła się i pozwoliła mi iść. Podziękowałam i ruszyłam w stronę stołu, po jabłko. Wzięłam grzecznie, ruszyłam po plecak, który zostawiłam wychodząc na arene obok łóżka. Znalazłam go i wyszłam, grzecznie się żegnając.
[z/t -> Enko -> Las]
Offline
Zaginiony
Chłopak obudził się i momentalnie rozwiał swojego klona. Podczas gdy wyrzutek spał w szatni nie wydarzyło się nic ciekawego. Jedynie Yoshi odpowiedział klonowi. Jego słowa nieco zirytowały Anamariego, właściwie ich pierwsza część. Mimo wszystko nie musiał wspominać o tym, że nie dał z siebie wszystkiego i podkreślać swej wygranej. Co prawda także życzył mu powodzenia, więc bilans się wyrównał. Anamari miał także nadzieję, że to jego niedawny przeciwnik wygra tą grupę. Chłopak należał w końcu do tej samej organizacji, a także go pokonał, a porażka ze zwycięzcą powinna boleć nieco mniej. Porzucając te rozmyślania wyrzutek skierował się na arenę. Czekała go jeszcze jedna walka, którą miał zamiar wygrać.
[Zt---> Anamari vs Batsu]]
Offline
Wszedłem do pomieszczenia spokojnym krokiem, nie dając po sobie poznać, jak bardzo zdenerwowany i zmartwiony byłem w tej chwili. Rozejrzałem się po sali, która zdawała mi się być skrajnie odmienną od tej, jaką widziałem ją ostatnim razem, kiedy tu byłem. Wtedy również wybrałem się do tego miejsca w celu zobaczenia się z moim uczniem. Przez umysł przemknęła mi myśl, że może zaniedbałem pozostałych reprezentantów mojej organizacji. Nieco posmutniałem. Tym bardziej, że byłem świadkiem nieciekawej sceny.
Dość prędko udało mi się dostrzec biały parawan, za którym co rusz ktoś znikał lub pojawiał się, wychodząc spoza niego. Zdecydowanie było to centrum jedynych wydarzeń, jakie miały tutaj obecnie miejsce. Nie trudno było mi zatem zgadnąć, że to właśnie tam muszę rozpocząć moje poszukiwania, jeśli chcę odnaleźć nieprzytomnego Yoshiego.
Nie pomyliłem się. Odsunąwszy białą płachtę, ujrzałem go, leżące bez ruchu. Nie mogłem oderwać od niego oczu, ani nawet się poruszyć. W jednej chwili zamarłem, po prostu zamieniłem się w żywy posąg. Choćbym bardzo chciał, nie potrafiłem nawet drgnąć. Po prostu wpatrywałem się w niego, a przed oczami miałem scenę, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Wiedziałem doskonale, że teraz jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, gdyż sztab medyczny prężnie uwijał się z przywracaniem jego organizmu do stanu normalności. Zdawałem sobie również sprawę z tego, iż sytuacja ta jest dalece bardziej komfortowa, niż w noc naszego spotkania, jednak nic nie mogłem poradzić. W tej chwili zdałem sobie sprawę, że niezauważenie związałem się z tą osobą niezwykłą więzią, choć jeszcze nie wiedziałem jaką.
Kątem oka dostrzegłem lekarzy, którzy przy użyciu dziwnych bąbli wyciągali z Yoshiego jakieś substancje. Domyśliłem się, że moje podejrzenia, dotyczące użytego przez Ayamaru kunai'a, jakoby pokrył go chakrą, były słuszne. Postanowiłem sobie wtedy, że odnajdę w mojej bibliotece jakieś zapiski na temat tej medycznej techniki. Nie chciałem, by ktokolwiek zginął przeze mnie tylko dlatego, że nie potrafiłem usunąć toksyn z jego ciała. Nigdy bym sobie tego nie darował, szczególnie, jeśli byłby to obecny pacjent...
Ktoś chyba odsunął mnie od łóżka i zaprowadził mnie na inne, bym mógł tam usiąść. Chwilę później biała zasłona znów się zasunęła, jakoby żelazna kurtyna, oddzielająca mnie od mojego ucznia. Opadłem bezwładnie na łóżko, do którego zostałem przywiedziony i czekałem, bo nic mi innego nie pozostawało...
Po jakimś czasie, który wydawał się być dla mnie wiecznością, medycy rozeszli się. Postanowiłem wykorzystać tę sytuację, uznając, że widocznie zakończyli już proces leczenia Yoshi'ego. W momencie, gdy zniknąłem za parawanem i złapałem za rękę, jak to mamy w zwyczaju czynić z chorymi członkami rodziny, ten otworzył oczy. Usta odsłoniły białe zęby, układając się w szczery uśmiech, a oczy niemal zaszły łzami. Stałem tak chwilę, aż w końcu udało mi się wyszeptać... Yoshi...
Offline
Wyrzutek
Me ciało choć bezwładne, zostało przeniesione do szatni uczestników, położone na łóżko oraz zakryte białym, długim parawanem. Nie byłem w stanie poruszyć żadną kończyną, spałem z zamkniętymi oczyma, myślami odpływając w najciemniejsze zakamarki umysłu. W swych snach spadałem w niekończącą się otchłań. Swą rękę wciąż wyciągać do góry, po mistrza, po wygraną na turnieju, po wszystkie najlepsze rzeczy. Spadałem a tło stawało się coraz ciemniejsze i czarne.
Z transu wydobywało mnie jedno słowo, które echem obijało się o ściany nieskończonego tunelu. Tym słowem było me imię, choć cicho wypowiadane to dokładnie słyszane w mych uszach. Nagle me ciało przestało opadać i zatrzymało się w powietrzu ; lewitowałem. Czułem jak ktoś wewnętrznie wyciąga do mnie dłoń, była ona ciepła. Chwyciłem ją z całych sił, me łzy uleciały. Jeszcze szybciej niż wcześniej zacząłem wznosić się ku niebu. Gdy byłem wystarczająco wysoko, światło przeleciało przez moje powieki, a gdy otworzyłem oczy leżałem po przegranej walce w szpitalu. Przede mną stał Shinsaku, pociecha dla mnie.
- Mistrzu... wybacz.. - Słowa które jedynie zdołałem z siebie wykrztusić, będąc wciąż obolały po działaniu dziwnej substancji.
Offline
Wszedłem wraz z Tamotsu na plecach. Mój kompan był nadal nieprzytomny, więc postanowiłem położyć go na łóżko. Widziałem, że parę osób już tutaj się zebrało. Nie miałem jakoś najmniejszej ochoty już tutaj przebywać. Poczucie zwycięstwa mnie nie satysfakcjonowało, bo tak naprawdę go nie było. Turniej nie był dla mnie jakąś szczególną formą rozrywki.. Chyba, że muszę wymienić fakt pokonania lidera Namikaze, co było co najmniej śmieszne. Trudno, nie ma co teraz rozpamiętywać. Teraz przynajmniej utwierdzam się w przekonaniu, że muszę spełnić swoje wcześniejsze plany.. a właściwie marzenia, które prawdopodobnie się w najbliższym czasie spełnią. Tak, ta magiczna atmosfera, która sprawia, że coraz bardziej nienawidzę świata polityki..
- Chciałbym zapytać się, co z nagrodą? Czas mnie nagli, a zapewne jeszcze Rada Samotników, będzie chciała mnie widzieć - powiedziałem tak by dostać co mi się należy i wyjść stąd czym prędzej.
Offline
Popatrzyłem rozczulony na mojego ucznia, który ledwo, co się obudził, a już przyszedł mu do głowy durny pomysł, aby mnie przepraszać. Zrobiłem zdziwioną, może nieco głupią minę i szczerząc zęby, rozciągnąłem usta w przyjemny uśmiech. Rozbawiony, uniosłem jedną brew ku górze i drżącym ze śmiechu głosem, wydusiłem:
-Ty gamoniu, nie masz mnie za co przepraszać! Poszło ci znakomicie! Obydwoje wiemy, że w finałowej walce brakło ci jedynie trochę szczęścia. Spisałeś się doskonale! Nie mógłbym prosić cię o więcej...
Rzeczywiście byłem z niego szalenie dumny. Mój podopieczny w finale turnieju - nawet nie śnił mi się taki obrót spraw. Lewą rękę zatopiłem w jego włosach i poczochrałem tak, jak miałem w zwyczaju czynić z moimi własnymi. Nieco zwalniając ruchy dłonią, spojrzałem na niego już poważniej i powiedziałem spokojnym głosem, jednak pełnym pewności w słuszność mych słów:
-Jestem dumny, że mogę być twoim mistrzem...
Zauważyłem, że w szatni zaczynało się robić tłoczno, toteż obydwie moje ręce powędrowały do kieszeni, zagłębiając się w nich. Pierwszy pojawił się Akemi, jednak postanowiłem go zignorować. Wciąż nie mogłem bowiem uwierzyć, że zdołał pokonać Ryo. Miałem nadzieję, że i on za chwilę się tu pojawi.
Ostatnio edytowany przez Shinsaku (2013-09-27 20:00:20)
Offline
Wyrzutek
Gdy mogłem zobaczyć swojego mistrza całe smutki oraz kamień z serca spadł, choć wciąć czułem niedosyt. Od tego momentu przysiągłem sobie, że jeszcze kiedyś pokonam Ayamaru Kiyoshi'ego, nie chodzi tutaj o zabójstwo, nic z tych rzeczy. Chodzi tylko i wyłącznie o odbudowanie swego utraconego w walce honoru. Musiałem jednak wykonać jeszcze coś, bo wiedziałem, że tak na prawdę Shinsaku jest zawiedziony, gdzieś głęboko w sercu. Tylko co ja taki nieudacznik mogłem zrobić.
- Dziękuję. Ja także jestem dumny.. z bycia twoim uczniem - Zacząłem podnosić swe ciało wciąż wpatrując się w posturę swego sensei'a, który ręką przeczesywał me włosy, co już posiadał w zwyczaju. Oderwałem się od łóżka, czując znacznie lepiej po przebiegu oraz jego wizycie. Ubrałem koszulkę, która ówcześnie została mi zdjęta oraz kilkoma kroczkami podszedłem do medyków by im podziękować. Następnie zwróciłem się do mistrza i przedstawiłem mu moją następną podróż. Nie chciałem zawracać mu głowy swoją osobą, dlatego też podziękowałem, że mnie oglądał i obiecałem, że niedługo wrócę. Prawdę mówiąc chciałem się trochę odizolować, by w końcu po turnieju odpocząć.
Ostatnią rzeczą jaką wykonałem, to ruch w stronę organizatora pojedynków. Wyszeptałem w jego stronę bowiem kilka słówek, kontem oka patrząc na Shinsaku. Nie chciałem by słyszał moich słów, iż na pewno by się na to nie zgodził.
- Nazywam się Yoshi, reprezentowałem wyrzutków. Chciałbym przekazać swoją nagrodę mojemu przywódcy, Shinsaku Nakayama - Po tych słowach zacząłem kierować swe kroki w stronę wyjścia, by opuścić te namioty, które suma sumarum nie najlepiej mi się kojarzyły.
[z/t - > Enko, Kompleks Oaz]
Offline
Docierając do szatni uczestników, z daleko dostrzegłem, jak Yoshi już w pełni sił opuszcza pomieszczenie, najprawdopodobniej chcąc opuścić arenę. Nie zamierzałem go zatrzymywać, nie wiedziałem, co miałbym mu powiedzieć. Pogratulować? Najpewniej tak, ale nie był to ten właściwy czas. Moim rozterkom towarzyszyło przeczucie, że nasze drogi jeszcze niejednokrotnie się skrzyżują, także będę miał jeszcze okazję porozmawiać z Wyrzutkiem.
Mimo że jeszcze chwilę temu staliśmy naprzeciw siebie jako wrogowie, nie żywiłem do niego niechęci czy wrogości. Wręcz przeciwnie, darzyłem go szacunkiem i podziwiałem jego zdolności i umiejętności TaiJutsu. Nie wiedziałem, jak on myśli teraz o mnie, ale nie obchodziło mnie to. Nawet gdyby nie przepadał on za mną, nie miałem zamiaru zmieniać swojego nastawienia względem niego.
Wszedłem do szatni, od razu kierując się w stronę swojej pryczy. Tym razem nie potrzebowałem pomocy medyków, a jedynie odpoczynku. Prawdą było, że w trakcie finałowej walki użyłem niewiarygodnych pokładów chakry, niemal całą jej pulę, jaką miałem do dyspozycji.
Miałem tam otrzymać nagrodę, ale to mogło zaczekać. Jeszcze nie wszyscy zawodnicy pojawili się w szatni, toteż czekając na nich, położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. Myślałem, że tak wielkie zmęczenie spowoduje moje natychmiastowe zaśnięcie, ale emocje związane z finałem zrobiły swoje.
W głowie pojawiały się liczne obrazy- walka z Kenji'm, następnie zostanie uczniem Ryo, wspólny trening, walka z Hiroshi'm, później z Batsu, aż w końcu finał przeciwko Yoshimaru. Sam byłem zszokowany faktem, że udało mi się zajść tak daleko. Decydując się na udział w turnieju nawet o tym nie marzyłem. Za cel stawiałem sobie każdą kolejną walkę i podchodziłem do niej, jakby miała być moją ostatnią w tych zawodach.
Już nie byłem nikomu nieznanym chłopakiem, który pragnął jedynie, by przestać być słabeuszem. Teraz moje pragnienie się spełniało. Z walki na walkę, z dnia na dzień widziałem znaczący progres, który niezwykle mnie cieszył. Być może nie byłem najsilniejszy, najszybszy czy najzwinniejszy, ale nie o to mi chodziło. Wiedziałem, że byłem na dobrej drodze do spełnienia swojego marzenia. Do stania się samodzielnym, silnym i poważanym człowiekiem.
Ta myśl uspokoiła wszystkie inne kłębiące się w mojej głowie i pozwoliła mi ostatecznie zasnąć. Sen był niespokojny, co spowodowane było obecnością nieznanych mi ludzi w pomieszczeniu, ale wystarczający, by zregenerować utracone siły.
Offline
Wnerwiony wparowałem do szatni. Gniew już nieco zelżał, ale nadal czułem pulsującą krew i przyspieszone tętno. Nie widziałem nigdzie Hiroshiego.
- Zapewne jest na trybunach... Niedługo wyruszamy, powinien się tu stawić. - Pomyślałem, po czym usiadłem na swoim łóżku, czekając na ogłoszenie nagród i innych tam... Prawdę powiedziawszy ten tysiąc mogliby sobie darować.
- Nagrody pocieszenia nie powinny wywoływać zażenowania obdarowywanemu, tylko radość, że coś w ogóle dostał... Ale nikt chyba nie potrafi dobrać czegoś, co nie spieprzy jeszcze bardziej humoru "tego gorszego"... - Stwierdziłem w głowie.
Offline
Leniwie otworzyłem oczy, już dawno się tak nie wyspałem. Miałem wrażenie, jakbym przespał całą dobę. To chyba nie było możliwe, bacząc na to, że skład ludzi przebywających w szatni nie zmienił się zbytnio od mojego przybycia.
Przeciągnąłem się leniwie, po czym energicznie zeskoczyłem z łóżka- nie było czasu do stracenia. Musiałem wrócić do Baigai, by wreszcie spotkać się z rodzicami. Podejrzewałem też, że Gamatt będzie chciał się ze mną spotkać. Żałowałem, że nie przyszedł do szatni, na pewno podróż na jego kryształowym smoku nie byłaby tak długa, jak na pieszo.
Podszedłem do jednego z przedstawicieli klanu Namikaze, który miał wręczyć mi nagrodę. Otrzymałem od niego jakiś naszyjnik i nieznaczną sumę pieniędzy. Cóż, liczyłem na więcej niż 3000 ryo, ale nie zamierzałem narzekać. Góry złota nie były moim marzeniem, a kieszenie nie świeciły pustkami - na podstawowe wyposażenie na pewno mi wystarczy.
Założywszy naszyjnik tam, gdzie jego miejsce, ruszyłem ku wyjściu z szatni. Tuż przed jej opuszczeniem odwróciłem się i posłałem przed siebie serdeczny uśmiech, mając nadzieję, że ktoś z obecnych tam osób go odwzajemni. W końcu turniej miał być też czasem zdobycia przyjaciół, nie tylko tytułu...
[z/t -> Ame no Kuni [Kraj Deszczu] » Miasto Ame]
Offline
Obudziłem się na tym cholernym, niewygodnym szpitalnym łóżku. Czy byłem tym zaskoczony? Oczywiście, że nie dobrze przecież pamiętałem co się stało na arenie. Westchnąłem lekko przypominając sobie ostatnie chwile, które zostały utrwalone w moje pamięci. Karma to zła istota, która jest fair wobec całego świata. Pokonałem szybko Uchihę i sam skończyłem nie lepiej.
Będąc jeszcze trochę zszokowanym tym co się stało wstałem powoli z miejsca na którym leżałem. Automatycznie pobiegło do mnie dwóch medyków pytając się czy dobrze się już czuję i czy jestem w stanie by samemu wstać. Pomachałem im tylko ręką odpowiedziałem coś na odczepne i ruszyłem w kierunku drzwi. Nie chciałem tutaj zostawać dłużej niż było to potrzebne.
Zanim opuściłem pomieszczenie zatrzymał mnie jeszcze wysłannik Namikaze. Otrzymałem od niego nagrodę - 2000 Ryo. Spojrzałem się na niego tak jakbym usłyszał kiepski żart. Widząc, że on jednak zachowuje powagę westchnąłem tylko i zabierając moje pieniądze wraz ze zrezygnowaniem wyszedłem z areny.
[zt -> Enko/Pustynna część prowincji]
Offline
Niespokojnym krokiem do szatni wkroczyli bliźniaki rozpychając się przez straże. Jego mina było poważna oraz pełna skupienia. Rozejrzał się dokładnie po całej sali, dokoła tylko łóżka i białe parawany. Medycy leczyli pozostałe osoby, a Ichuza znaleźć musiał swojego brata, brata Samotników. Dostrzegł go na jednym ze stanowisk. Od razu podszedł, w tyle zostawiając garbatego barda, który przybył razem z nim tutaj. Wziął głęboki oddech oraz odezwał się:
- Akemi.. - Zebrał do kupy swoje myśli, cho chwilkę spoglądając na Ichazę oraz Gitę - Rada postanowiła, że jednak musimy się przed nią stawić. Mimo, iż posiadasz ważniejsze rzeczy do roboty oraz z niewielką chęcią temu podołasz, musisz iść z nami. Razem staniemy przed obliczem oraz jeden z nas będzie musiał sprawować nad organizacją władzę. Samotnicy nas potrzebują.
Uśmiechnął się czego w zwyczaju nie miał oraz wyciągnął w jego stronę rękę. Gdy ten tylko się podniósł, Ichuza westchnął oraz wszyscy we trzech zmierzyli w kierunku wyjścia. Teraz ich celem było dotrzeć do wysp Airando.
[z/t Ichuza, Ichaza, Gitaa, Akemi -> Airando - Budynek Rady]
Offline
W szatni pojawiło się całkiem sporo ludzi. Znając ich już w jakimś stopniu, częściowo prywatnie, innych - z obserwacji podczas turnieju, mogłem ocenić, iż większość z nich należała do grupy finalistów i laureatów tej imprezy. Wszystko wskazywało więc na to, że i walki o trzecie miejsce zostały już zakończone. Wlepiwszy swój wzrok w drzwi wejściowe, spodziewałem się nadejścia kryształowego Wyrzutka, jednak ten nie zjawiał się.
Z odrętwienia wyrwał mnie Yoshi, który podczas moich oglądów towarzystwa dziękował medykom za pomoc, co ucieszyło mnie bardzo - w końcu sam należę do lekarskiego światka i nieczęsto zdarza się usłyszeć słowa uznania i podzięki za pomoc. Wspomniał mi coś o swojej podróży, jednak nie zdradził zbyt wiele szczegółów. Nim zdarzyłem zaprotestować, jakoby jego stan pozwalał na odbycie natychmiastowej wędrówki, jego już nie było. Zdawałem sobie oczywiście sprawę z tego, że moja sugestia, aby zaczekać z wyruszeniem, miała podstawy jedynie prywatne, gdyż jego organizm został przywrócony do jak najlepszego porządku.
Zniknął z mych oczu tak szybko, że nawet nie zdążyłem się pożegnać. Zastanawiałem się przy tym, dlaczego nie chciał wracać ze mną do Ronin. Do głowy przychodziły mi różne możliwe argumenty. Wszystkie miały jednak coś wspólnego - żaden nie był zbyt przyjemnym faktem. Zastanawiałem się, czy może rzecz leży we mnie. Przecież jako jego nauczyciel i opiekun powinienem być w stanie przekazać mu to, co sam potrafię, czego doświadczyłem. Nie miałem jednak możliwości, gdyż każdy z nas był zupełnie inny.
Co więcej, ze smutkiem, a może przede wszystkim z pewną dumą, musiałem stwierdzić, że mój wychowanek w zastraszającym tempie stawał się coraz silniejszy. Oczywiście, był to powód do radości, jednak z drugiej strony zaczynałem zdawać sobie sprawę z tego, że już wkrótce nie będę godny, aby Yoshi nazywał mnie swoim mistrzem...
Kolejny raz pogrążyłem się w zadumie, jednak przerwało mi pojawienie się w drzwiach kolejnej osoby, która miała dla mnie jakieś znaczenie. Tym razem była to nieprzytomna Akane. Kiedy medycy zajmowali się opatrywaniem jej ran, ja zapytałem mężczyzny, który pomógł się jej tu dostać, co takiego się wydarzyło. Wspomniał mi wtedy o sztuce walki całkowicie nieznanej większości ludzkości, mnie za to niesamowicie intrygującej i znanej. Kibaku Nendo...
Mówiąc o dziewczynie, jego głos drżał, wychwalał ją. A ja? Jak to ja - uśmiechnąłem się serdecznie, ciesząc się, że ktoś ma o członkini mojej organizacji tak dobre zdanie. Miałem nadzieję, że w przyszłości przyniesie stowarzyszeniu Wyrzutków jeszcze większą chlubę.
Gdy lekarze z klanu Namikaze zajęli się biedaczyną, ja wyszedłem na zewnątrz, by stworzyć sobie środek transportu. Wychodząc, zaczepił mnie jeden z członków obsługi i poinformował, że powinienem odebrać nagrodę za dobry wynik Yoshiego w turnieju. Zrozumiałem to tak, że w pośpiechu zapomniał on o niej, więc bez wahania wsunąłem worek z pieniędzmi do torby.
Popatrzyłem na glinianego smoka, stojącego teraz przed areną i pomyślałem o kimś, kto poza mną mógłby widzieć tego dnia taką kreaturę. Bez namysłu zawróciłem i biorąc jeszcze nieprzytomną Akane na ręce, posadziłem ją na grzbiecie gada i odleciałem z nią w stronę naszej ojczyzny, mając przy tym nadzieję, że po ostatnich jej przejściach przynajmniej chwilowo nie ma ochoty na podróże.
[z/t Shin i Akane -> Chikai - Las]
Ostatnio edytowany przez Shinsaku (2013-10-07 00:38:22)
Offline
Hiroshi znalazł się już w szatni uczestników. Nie było tu zbyt dużo ludzi. Zaledwie kilka osób, wtym jego mistrz, Ichitsu. Leżał na swym łóżku nieco wkurzony. Chłopak spojrzał na niego i powiedział, chcąc przybić piąchę z mistrzem:
- Siemka. Gratulacje trzeciego miejsca, jednakże widzę, że dla nas ten turniej niezbyt się udał. No cóż, mówi się trudno. Spotkałeś
jakiś swoich znajomych lub coś w tym rodzaju? Ja niezbyt. Tylko może z dwie znajome twarze się pojawiły....
Po czym usiadł naprzeciw mistrza na łóżku wyczekując odpowiedzi z jego strony. Po chwili dodał:
- Tak poza tym wypadało by iść teraz do wioski zdać raport starszyźnie...mam nadzieję, że znowu mnie nie zamkną za nic w pierdlu...
Nie minęło sporo czasu, a Uchiha przypomniał sobie jak to byłow jego celi. Nigdy nie chciał już tam wracać, więc powinien się zachowywać w miarę dobrze.
Offline
Hiroshi się pojawił. W końcu mogliśmy wyruszyć.
- Decyzje sędziów i niektórzy zawodnicy denerwowali mnie mocno, a to trzecie miejsce to obraza dla mnie. Równie dobrze mogłem być w ogóle nieuwzględniony w tym całym bordelu, a czułbym się lepiej. Ten tysiąc to jak splunięcie w twarz. A co do znajomych... Spotkałem pewną dwójkę. Być może kiedyś ich poznasz.
Offline
Chłopak obudził się czując tylko i wyłącznie paraliżujący ból. Szybko uświadomił sobie że próba wstania na nogi i wyjścia nie skończyła by się zbyt dobrze. Usiadł i słuchać rozmów w Szatni. Nie spodziewał się usłyszeć niczego interesującego. Dopiero gdy usłyszał głos swojego przeciwnika zrozumiał że tak naprawdę nie ma żadnych przyjaciół ani nawet wrogów. Postanowił coś z tym zrobić więc wstał ubrał się i wyszedł
-Hej wszystkim.-Powiedział nie oczekując najmniejszej reakcji.
-Długo mnie nie było wśród żywych? Chciałbym się również zapytać jak teraz wyglądają walki.- Dodał czując że nie dostanie odpowiedzi od żadnego z zajętych rozmową uczestników.
Szybko przemknął wzrokiem po szatni. zobaczył wiele twarzy które widział albo wcześniej w szatni lub kiedy walczyli. Było także kilka twarzy których nie widział jeszcze na oczy i nie ukrywał że czuł przed nimi respekt
I jak spodziewał się młody członek klanu nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Postanowił opuścić szatnie uczestników.
z/t -> szatnia uczestników
Ostatnio edytowany przez Kenji (2014-01-04 15:31:52)
Offline